Tego koncertu nie zapomnę nigdy! Data: 24-09-2019 o godz. 02:18:15 Temat: Live
Pewnego dni spotkałam Zbyszka. Podczas miłej rozmowy niespodziewanie zapytał mnie, czy jako muzyk, nie poszłabym z Nim na koncert jego Przyjaciela Piotra Schmidta Quartet feat. Wojciech Niedziela. Przyznam, że mnie zaskoczył. Ja z Nim na koncert? No tego bym się nie spodziewała.
Musiałabym być "nie tego", żeby nie skorzystać z takiej okazji. Przecież jak kocham muzykę. Ale Zibi powiedział mi coś jeszcze. Elu - napiszesz relację z tego koncertu. Spojrzysz na występ trochę innym okiem, niż ja, który już kolejny raz jestem na koncercie Piotra. No dobrze Zbyszku. Co rozkaz, to rozkaz, Spróbuje. Zauważyłam uśmiech na Jego twarzy i tak pożegnaliśmy się.
Z niecierpliwością czekałam na niedzielę. Zibi przywitał mnie przed Starym Klasztorem. Wprowadził do Sali Gotyckiej, gdzie poznałam Jego przemiłego kolegę Wojtka, który prawie zaraz nas opuścił, aby robić zdjęcia. Cały czas był przy mnie Zbyszek i przekazywał mi ciekawe informacje dotyczące muzyków, jakieś ciekawostki muzyczne, i temu podobne wydarzenia. No, ale przecież siedziałam obok autora Kroniki Muzyki Popularnej XX wieku. To wszystko wyjaśnia. Koniec krótkiego wstępu. Zaczynamy.
(scena)
Długo zastanawiałam się, od czego rozpocząć tą relację i w jakim tonie ją napisać. Czy ma to
być suchy przekaz rodem z kart szkolnego zeszytu? Czy może raczej powinnam dać się ponieść emocjom
i puścić wodze krasomówstwa i wyobraźni? A może spróbować przysłowiowo „stanąć na głowie” i
postarać się to wszystko jakoś wypośrodkować i połączyć? Trudny wybór, zwłaszcza dla osoby
niekoniecznej doświadczonej w pisaniu takich relacji i nieco zdeprymowanej tym wyzwaniem. Jednak
jedno jest pewne – wobec koncertu Piotr Schmidt Quartet nie da się przejść obojętnie, więc i ja emocji tłumić zbytnio nie będę.
(Piotr Schmidt Quartet)
To była ogromna radość i przyjemność, a także trochę zaszczytu. Piszę „trochę”, bo pomimo ogromnego talentu i
kunsztu wykonawczego nie zapominajmy, że artyści to też tylko ludzie, tacy sami jak my wszyscy, tyle że
po drugiej stronie sceny. I tacy właśnie są muzycy Piotr Schmidt Quartet. Sympatyczni, przemili,
otwarci, absolutnie nie tworzący dystansu. Co zabawne, mam wrażenie że dystans często tworzony jest
przez samych słuchaczy... Jednak, chwała Bogu, w tych dżentelmenach tego nie wyczułam, ani podczas
przelotnego spotkania, ani podczas koncertu. Wręcz przeciwnie – w pięknej Sali Gotyckiej,
reprezentacyjnym miejscu Starego Klasztoru, panom udało się stworzyć klimat ciepły, wręcz intymny,
przyjazny i w pewien sposób rodzinny. Kiedy zamykałam oczy, muzyka grała w moim wnętrzu,
poruszając wiele różnych strun i sprawiając, że czułam się jakbym była we własnym salonie, otulona
dźwiękami niczym kocem, z kubkiem gorącej herbaty w dłoni...
(Piotr Schmidt, Maciej Garbowski, Kestutis Vaiginis)
(Piotr Schmidt, Kestutis Vaiginis)
Koncert rozpoczął się z lekkim poślizgiem, bo pierwsze dźwięki utworu o przewrotnym, jak
na preludium występu, tytule „Epilog” rozbrzmiały w Sali Gotyckiej dopiero około godziny 20:17. Od
tego utworu, skomponowanego przez Bartka Pieszkę, rozpoczyna się również płyta „Tribute to Tomasz
Stańko”, będąca tematem całego koncertu. W tym, oraz kolejnym utworze muzycy wystąpili w składzie,
który nagrywał płytę, czyli Piotr Schmidt - trąbka, Wojciech Niedziela - fortepian, Maciej Garbowski -
kontrabas i Krzysztof Gradziuk - perkusja. Panowie absolutnie zachwycili mnie ciepłym, nastrojowym
brzmieniem i rozwijaniem kompozycji w sposób zupełnie naturalny i nienachalny, zwłaszcza że bazowo
opierała się dosłownie na kilku powtarzanych, nieco modyfikowanych akordach. I o ile na tym etapie
byłam jeszcze nieco sceptycznie nastawiona co do koncertu, o tyle w następnych paru minutach zostałam
niezaprzeczalnie, bezpowrotnie, bezpardonowo „kupiona”. Kupiło mnie przecudne solo sekcji rytmicznej,
które przybrało formę muzycznej konwersacji, naturalnego, ale jednocześnie bardzo przemyślanego
dialogu. Urzekła mnie niewymuszona gracja i delikatność tej „rozmowy”, porozumienie i pełna humoru
swoboda. Doskonale było widać, że Maciej i Krzysztof świetnie się rozumieją i „czują” nawzajem, a na
dodatek dobrze się bawią. Zresztą, nic w tym dziwnego, bo poza Piotr Schmidt Quartet grają również
razem w znakomitym trio RGG.
Przypomnę tylko, że RGG zobaczymy w niedzielę, 6 października o godz. 18:00 we Wrocławskim Klubie Formaty z gościnnym udziałem innego wirtuoza trąbki Piotra Wojtasika
(Piotr Schmidt - trąbka)
W trzecim utworze, o nieco orientalno-bałkańskim klimacie, do zespołu dołączył znakomity
litewski saksofonista Kestutis Vaiginis, tworząc z Piotrem wspaniały duet, rywalizujący ze sobą po
koleżeńsku, ale przede wszystkim uzupełniający się nawzajem. Mocne wsparcie panowie mieli
oczywiście w sekcji rytmicznej, która spajała wszystkie elementy i była motorem napędowym tej
kompozycji, a take kapitalna gra na fortepianie profesora Wojciecha Niedzieli. Dygresyjnie napiszę, że tak jak z reguły mówi się, że podstawą utworu jest linia basowa, tak
mam wrażenie, że w jazzie tą podstawą jest sekcja rytmiczna, która powinna trzymać wszystko w ryzach,
pomagać i w pewien sposób prowadzić. Maciej z Krzysztofem świetnie spisują się w tej roli, są wręcz
doskonali. Prawdziwe Szare Eminencje tego zespołu, dzięki którym całość może tak pięknie rozkwitać.
(Kestutis Vaiginis - saksofon altowy i tenorowy)
Czwartym utworem była kompozycja „Dark morning”Piotra Schmidta z wcześniejszej jego płyty o tym
samym tytule, nagranej z pianistą Wojciechem Niedzielą. Szczerze powiem, że to był ten moment, kiedy
wzruszyłam się do łez. Utwór był niesamowity, bardzo emocjonalny i refleksyjny. Przywodził na myśl
morze, bo linia melodyczna tak jak ono falowała przychodząc i odchodząc. Początkowy, improwizacyjny
w brzmieniu wstęp przeszedł w szereg opóźnionych dźwięków w partii trąbki i saksofonu. A potem
wisienka na torcie – subtelne solo kontrabasu, a następnie saksofonu i fortepianu, w którym Wojciech Niedziela na
koniec trochę podkręcił tempo tej płynącej kompozycji. Jednak, z całym szacunkiem dla reszty muzyków,
to właśnie solo Macieja poruszyło mnie najbardziej. Było po prostu piękne, nawet jeśli brzmi to banalnie.
Nie było w nim sztuczności i nachalnej chęci zaimponowania. Był za to sens, logika, melodia i
przestrzeń. I bardzo dużo emocji.
Ostatnim utworem przed przerwą był również ostatni utwór z płyty - „Transgress”, pełen
płynnych i w pewien sposób niezauważalnych zmian natężenia i zagęszczenia muzyki. I znów miałam
skojarzenie z morskimi falami, bo dokładnie takie w odbiorze jest „Serenity”. Muzyka przypływa i
odpływa, oscylując między niesamowitym, niemal zanikającym pianem, a pełnym nasycenia forte.
(Wojciech Niedziela - fortepian)
Po krótkiej przerwie jako pierwszy zabrzmiał polski klasyk jazzowy - „Rosemary’s baby”Krzysztofa Komedy. Odważny i moim zdaniem udany zabieg, bo zawsze trudno mierzyć się z klasyką.
Trzeba mieć pomysł, ale i pokorę, żeby nie przesadzić z wkładem własnym, ale odnaleźć równowagę.
Wydaje mi się, że panom się to doskonale udało, zwłaszcza, że utwór bardzo dobrze wpisał się w klimat
całego koncertu i sposób ich grania.
Następny utwór, który został później powtórzony na bis, to bardzo ciekawy przypadek. Jak
powiedział sam Piotr, to interesujące, że za każdym razem, gdy wykonują go na koncercie, nigdy nie
wiedzą dokąd ich zaprowadzi i co się w nim zadzieje. Więc de facto, mimo, iż usłyszałam go dwukrotnie
w niewielkim odstępie czasu, były to dwa niemal zupełnie inne utwory. To również bardzo interesujące
dla mnie, jako muzyka klasycznego. O ile w mojej drodze muzycznej pojawia się bardzo dużo
improwizacji z racji na specyfikę wykonywanej muzyki (muzyka średniowieczna i barokowa), o tyle
jestem świadoma, że większość muzyków klasycznych nie posiada tej łatwości w „wygrywaniu” melodii
płynących prosto z głębi duszy. Tego się po prostu trzeba nauczyć, rozbudzić, ale też w pewien sposób
mieć to w sobie. Inna kwestia, że improwizacja solo to jedna para kaloszy, a improwizacja zespołowa to
zupełnie inny poziom porozumienia. I tą dygresją chciałabym podkreślić, jak bardzo Piotr Schmidt
Quartet jest zgranym zespołem i z jaką łatwością bez przerwy muzycy prowadzą ze sobą dialog. Nie jest
to grupa solistów, którzy spotkali się, żeby zabłysnąć na tle innych. Piotr Schmidt Quartet jest w tym
razem, od początku do końca. Razem oddychają tą muzyką i miałam wrażenie, że wręcz czytają sobie w myślach.
(Maciej Garbowski -
kontrabas)
Nie wiem czy taki był zamysł muzyków, ale w moim odczuciu druga część koncertu była
dużo bardziej refleksyjna i klimatyczna. Taki był też przedostatni utwór tego wieczoru. Przywodził na
myśl scenę z filmu, tchnął spokojem i subtelnością. Piotr i Kestutis w swojej grze brzmieli jakby śpiewali,
jakby były to dwa splecione ze sobą głosy ludzkie, lekko zanikające na końcówkach w stylu najlepszych
wokalistek jazzowych. Nadało to muzyce szlachetnej i klasycznej barwy, ciepłej i bardzo prawdziwej.
Ostatnie minuty koncertu należały niepodzielnie do Tomasza Stańko, bo to właśnie jego
utwór ”So nice” z płyty „Dark eyes” zakończył występ Piotr Schmidt Quartet. Co ciekawe, ten utwór jaki
i żaden inny z bogatego repertuaru tego giganta jazzowego nie pojawił się na płycie zespołu, chociaż tytuł
przecież to „Tribute to Tomasz Stańko”. Taki był jednak cel. Piotr nie chciał nagrywać żadnego z
utworów Tomasza Stańko na płytę, gdyż, jak powiedział, Tomasz Stańkoi tak już zrobił to lepiej. Cały krążek jest więc
złożony z własnych kompozycjo-improwizacji zespołu, prócz pierwszego utworu, który skomponował
Bartek Pieszka. Wcześniej w trakcie koncertu Piotr Schmidt przedstawił w skrócie historię nagrania tej płyty, która
po prawdzie powstała zupełnie przez przypadek. Gdyby nie to, że podczas sesji nagraniowej do płyty
„Saxesful” saksofonista Henryk Miśkiewicz utknął w korku jadąc do studia nagraniowego, „Tribute to Tomasz
Stańko” nigdy by nie powstało. Nigdy, albo nieprędko, i na pewno nie w takiej formie. Siedząc w studio
Piotr zasugerował wtedy, żeby nie tracić czasu i po prostu nagrać jakieś improwizacje w kwartecie. Od
niego wypływały jedynie jakieś drobne sugestie co do emocji i klimatu, jednak cała reszta powstawała
„na żywo”, na bieżąco. W ten sposób muzycy nagrali kilkanaście utworów, które potem Piotr przesłuchał
dosłownie kilka dni po śmierci Tomasza Stańko. Uderzyło go, jak bardzo klimatem wpasowują się one w
repertuar Stańko z ostatnich 20 lat działalności muzycznej. Kilka miesięcy później kwartet dograł kilka
kolejnych utworów i tak powstała płyta, która jest hołdem i bardzo emocjonalnym „pomnikiem”,
postawionym mistrzowi przez przyjaciół, którzy dzielili z nim scenę, mieli okazję go poznać i którzy
czerpali i do dziś czerpią ogromną inspirację z jego twórczości.
(Krzysztof Gradziuk - perkusja)
Na koniec tej prawdopodobnie zdecydowanie zbyt długiej relacji chciałabym jeszcze napisać
parę słów o grze Piotra Schmidta, bo dotąd celowo ten temat pomijałam. Wczoraj miałam okazję
pogratulować mu koncertu i mimochodem wspomnieć, że było cudownie, a ja jestem pod względem
jazzu bardzo wybredna. I taka jest prawda. Nie jestem wielką fanką jazzu, więc koncert musi mieć w
sobie „to coś”, żeby mnie zachwycić. Wczorajszy koncert zdecydowanie miał. W dużej mierze dzięki
grze Piotra, która jest wręcz magiczna. Abstrahując od techniki i umiejętności, które są niezaprzeczalne i
absolutnie na najwyższym poziomie, najbardziej zachwyciło mnie jego ciepłe brzmienie. I to jak nad nim
niesamowicie panował, pozwalając sobie na metaliczność w dźwięku tylko w wybranych momentach. W
jego grze nie było przypadkowości. Była za to naturalność, ekspresja i poruszające do głębi piękno. Oraz
długie, spokojne dźwięki, zwłaszcza te zanikające, kończące utwory. Prawdziwy majstersztyk i klasa. I
oczywiście talent, bo tego Piotrowi na pewno odmówić nie można. Koncert zakończył razem z bisem o 22:25
Mam szczerą nadzieję, że nie będzie to moja ostatnia „przygoda” z tym zespołem oraz z doskonałymi muzykami, jakimi są jego członkowie. Zahipnotyzował mnie. Obudził ciekawość. Wprawił w refleksyjny nastrój, z którego nadal nie mogę się otrząsnąć. Ale to taka dobra, oczyszczająca refleksja,
która sprawia, że świat nagle nabiera większej ilości barw i wszystko widzimy wyraźniej. I uświadamia
nam, jak wiele piękna nas otacza.
(Robert Smykał - realizator)
Ja Zbyszek, zgadzam się z Elą, co do tego koncertu, i dodam tylko, że ten występ Piotr Schmidt Quartet nie brzmiałby tak, jak brzmiał, gdyby nie znakomity realizator dźwięku Robert Smykał. Słychać było perfekt. Robercie daję Ci 6!
(Tekst: Ela Kaluchiewicz, z niewielką pomocą Zbyszka, zdjęcia: Wojtek Pisula)
Drogi Zbyszku! Nawet nie wiem, co mam napisać. Prawdopodobnie, gdyby nie Ty nie byłabym na takim koncercie i za to Ci serdecznie dziękuję. Rozkaz wykonałam. Czy jesteś zadowolony? To już mi powiesz, kiedy się spotkamy. Mam marzenie, ale...
A ja (Zbyszek) od siebie bardzo dziękuję Ilonie Sadowskiej - to jest sama przyjemność współpracować z Tobą. Wojtku! Kolejny raz zdałeś egzamin, aż się boję co będzie dalej. Fajnie, że jesteś. Bardzo Ci dziękuję. Elu do Ciebie nic nie będę pisał. Ja Ci to powiem.
(od lewej Justyna K. Wojtek Niedziela, Kestutis Vaiginis, Piotr Schmidt, Maciej Garbowski, Ela Kaluchiewicz, Krzysztof Gradziuk i Wojtek Pisula)