Twilight Singers już 2 grudnia
Data: 20-11-2006 o godz. 20:26:12
Temat: Koncerty


2 grudnia br. (19:00) w warszawskiej Proximie (ul. Żwirki i Wigury 99A) zagra TWILIGHTS SINGERS - znakomita formacja dowodzona przez Grega Dulli'ego - lidera zespołu Afghan Whigs.

Gościem specjalnym koncertu będzie inna znakomita postać sceny altenatywnej Mark Lanegan, który swoją karierę muzyczną zaczynał z zespołem Screaming Trees. Mark poza macierzystą formacją udzielał się też w licznych projektach muzycznych m.in. Mad Season, Queens Of The Stone Age, a także z The Twilight Singers na „Blackberry Belle” z 2003 roku.

Koncert Twilight Singers i Marka Lanegana będzie jedynym występem w naszym kraju

Greg Dulli już w czasach swojego poprzedniego zespołu, The Afghan Whigs, jawił się jako jednostka szaleńczo opętana. Gdy grupa zawiesiła działalność, pojawiły się złowieszcze plotki o załamaniu nerwowym, szpitalu psychiatrycznym... Szczęśliwie wrócił do żywych z nowym projektem, The Twilight Singers. Blackberry Belle to odsłona druga. Spotkanie z obłąkanym światem Dulliego jest fascynującą przyjemnością. Jest coś niezwykłego w jego głosie, w tekstach, które pisze. Rozpacz, desperacja, szaleństwo, namiętność... Na pierwszej płycie Twilight Singers, Twilight (2000), te słowa ujęte były w elektroniczno-akustyczne dźwięki.

Odpowiadał za to zaproszony przez Grega team producencki Fila Brazillia, z którego usług na Blackberry Belle zrezygnował. Przeprosił się z rockową stylistyką. Wrócił do korzeni. Fani The Twilight Singers mogli nie być przygotowani na taką rewolucję. Nie zapowiadało jej umieszczone na płycie DJ'a Muggsa Fat City, którym Dulli wracał po kilkuletnim milczeniu. Ale na tej płycie pojawia się już w innej wersji, jest jakby pomostem między starym (dużo fortepianu, zapętlone rytmy), a nowym (gitary w refrenie). Właśnie. Te mocne, gitarowe refreny, coś czego dotąd w tym zespole nie było.

Tu pojawiają się przede wszystkim w The Killer, emocjonalnym apogeum płyty (krzyczy tak, jakby ów boski ogień, o którym śpiewa, rozdzierał mu ciało, o duszy nie wspominając) i w Teenage Wristband, jedynym "oczywistym" utworze, po prostu rockowym. Spokojnie. Dla fanów lirycznego Dulliego też tu coś jest. Na przykład otwierające płytę Martin Eden z tekstem, który idealnie wprowadza w klimat płyty (You know how I love stormy weather/ So let's all play suicide) i z delikatnymi dźwiękami fortepianu, których trochę na tej płycie brakuje. Ale wszelkie niedostatki (np. koszmarne, knajpiano-taneczne Esta Noche) wynagradza ostatnie nagranie, Number Nine.

Tylko tu Dulli podzielił się wokalnymi obowiązkami. Z samym Markiem Laneganem. To najmniej oczywista kompozycja albumu, ale chyba najpiękniejsza. Przynosi tak potrzebne ukojenie (czterdzieści minut z desperatem to sporo), wszystkie elementy układanki składa w całość, pozwala myśleć o eklektycznym Blackberry Belle jak o skończonym, przemyślanym dziele. Ale nie dziele tak wybitnym, jak Twilight. Za każdą z pięciu gwiazd należnych tamtej płycie byłabym w stanie walczyć do ostatniej krwi. W przypadku Blackberry Belle nie będę aż tak radykalna. To album więcej niż bardzo dobry, ale w żadnym wypadku nie magiczny. Może prostota rockowych środków wyrazu obnażyła jakąś ułomność? Może brakuje tej wyjątkowości bardzo intymnego spotkania z Artystą, jakie miało miejsce na Twilight? W najlepszym refrenie płyty Dulli pyta: You wanna go for a ride? Odpowiedź pozytywna gwarantuje wycieczkę do piekła. Serdecznie zapraszam. ANNA GACEK /TERAZ ROCK

Po Twilight Singers sięgnąłem z premedytacją. Było to już jakiś czas temu. Dowiedziałem się wtedy, że jest to pomysł Grega Dulli, że zespół, a właściwie projekt muzyczny, ma na koncie album "Twilight as Played by The Twilight Singers". Nie wiedziałem, czego się spodziewać, ale wiedziałem, że w ocenie nie będę potrafił zachować obiektywizmu. Bo jak być obiektywnym wobec artysty, który ze swoim poprzednim zespołem nagrał jedną z najpiękniejszych płyt rockowych minionej dekady? Skończyło się na tym, że płyta trafiła na stałe do mojego prywatnego rankingu. Rankingu ukochanych płyt. Jakkolwiek banalnie to nie brzmi, tak właśnie było... Po trzech latach przerwy pojawił się nowy album Twilight Singers. Zanim to jednak nastąpiło do wąskiego grona słuchaczy trafiła EPka "Black Is The Color of My True Love's Hair". Prawie niezauważona. Z tym limitowanym wydawnictwem zapoznali się chyba tylko fani Grega Dulli i jego projektu.

I o ile w przypadku innych tego typu produkcji przeważnie jest to dość naturalne i zdrowe zjawisko, bowiem tylko prawdziwi wielbiciele potrafią docenić poboczne dzieło swojego idola (patrz solowa płyta Mike'a Pattona), o tyle "Black Is the Color..." zasługuje na zdecydowanie szerszy krąg odbiorców. Podobnie zresztą jak pozostałe płyty Twilight Singers... Cała płytka to zaledwie trzy utwory, trzynaście minut muzyki. Wystarczy jednak, by się w niej zakochać, bowiem każdy z nich to, nie przesadzając, dzieło sztuki. Pierwszy - "Black Is the Color of My True Love's Hair" to nowa wersja starego, amerykańskiego utworu folkowego, w bardziej rockowej aranżacji i ze sporą domieszką charakterystycznej dla Dulliego wrażliwości. Świetnie wprowadza w klimat płyty - buduje lekki niepokój, podniecenie. Trafiwszy w odpowiednie tło emocjonalne u słuchacza potrafi nawet wzruszyć. Jednak dopiero drugi na płycie kawałek, "Domani", ujawnia mistrzostwo kompozytorskie i poetyckie Grega. Utwór rozpoczyna się spokojnie, lekko płynącą gitarową melodią i delikatnym śpiewem. Końcówka zwrotki stopniowo buduje napięcie, do tego stopnia, że kiedy w refrenie wchodzą dużo głośniejsze i cięższe gitary, to aż ciarki przechodzą po plecach.

Do tego cudownie wkomponowane instrumenty smyczkowe, nieodzowny fortepian i niesamowity wokal. Nie sposób po prostu tego opisać. Moim zdaniem to jedna z najpiękniejszych (jeśli nie najpiękniejsza) piosenek mijającego roku. Na zakończenie tej krótkiej podróży do krainy wrażliwości i piękna "Son of The Morning Star". Bardzo miła piosenka ze świetną perkusją i ciekawie zaaranżowanym brzmieniem gitar. Chyba najbardziej w stylu starego, dobrego Twilight Singers. I to już koniec materiału. Pozostaje tylko ubolewać, że Greg i spółka nie pokusili się o rozszerzenie tej płytki jedną albo dwiema kompozycjami. Dla tych, którzy czują niedostatek zawsze pozostaje album "Blackberry Belle"... "Black Is the Color..." to w mijającym roku jedna z najpiękniej mieniących się perełek. Polecam ją wszystkim wielbicielom nastrojowej, melancholijnej muzyki. Jeśli ktoś nie zna twórczości Twilight Singers, to może śmiało zacząć od tej pozycji.

Bilety 69zł/79zł

(Independent)





Artykuł jest z www.muzyczneabc.pl
http://www.muzyczneabc.pl

Adres tego artykułu to:
http://www.muzyczneabc.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=3045