Znakomity koncert Tommy´ego Emmanuela we Wrocławiu Data: 14-11-2019 o godz. 00:00:00 Temat: Live
Późną wiosną umówiłem się z Kasią Krzysztyniak na spacer po Wrocławiu. Tak nam się dobrze szło i rozmawiało, że niespodziewanie przeszliśmy ponad ... 11 kilometrów. Jak już wspomniałem dużo rozmawialiśmy.
Jednym z tematów było zaproszenie do Wrocławia giganta gitary akustycznej Tommy´ego Emmanuela (31.05.1955 Muswellbrook, Nowa Południowa Walia, Australia). Powiedziałem, że moim marzeniem jest zobaczyć Emmanuela na scenie. Kasia opowiadała, jak trudno sprowadzić go do Polski. Zawsze coś stawało na przeszkodzie. Cały czas walczę Zbyszku, i na koniec tego tematu powiedziała - będziesz go miał na wyciągnięcie ręki. A, że Kasia jeszcze nigdy mnie nie zawiodła, byłem spokojny.
Mijały tygodnie, miesiące, a ja zajęty koncertami, po prostu o tym zapomniałem. I ... pod koniec września otrzymałem maila od Kasi. Były w nim trzy informacje. Jedną z nich przytoczę - Tommy Emmanuel wraca do Wrocławia! Myślałem, że zemdleję. Pomyślałem, że dzięki Kasi spełni się moje wielkie marzenie. Właśnie proszę państwa, taka jest Pani Katarzyna Krzysztyniak. Zajęło jej to pięć lat, ale dopięła swego.
(piękne Wrocławskie Centrum Kongresowe nocą)
8 listopada 2019 roku, nie tylko miałem na wyciągnięcie ręki Tommy´ego Emmanuela, ale uścisnęłam jego prawą dłoń. Potem zażartowałem, że przez pewien czas nie będę mył prawej dłoni... No, ale ja tu gadu, gadu, a walizki siódmy peron. Teraz oddam głos mojej uroczej koleżance Alusi Stożek.
08.11.2019, chłodny piątkowy wieczór, a ja szybkim krokiem zmierzam do Wrocławskiego Centrum Kongresowego przy
Hali Stulecia we Wrocławiu. Zachwycam się pięknie podświetloną pergolą i wchodzę do środka. Tam
czekają już na mnie moi serdeczni koledzy Zbyszek i Wojciech. Spotykamy się w jednym celu - żeby zobacz koncert Tomme’go Emmanuela, najlepszego gitarzysty akustycznego na świecie. Dziesięć minut przed koncertem udaje
mi się dzięki Zbyszkowi poznać organizatorkę całego przedsięwzięci - Katarzynę.
(gitary na scenie)
(Program koncertu zapowiedziała Katarzyna Krzysztyniak)
Koncert planowo miał się zacząć o godzinie 19.00 jednak rozpoczął się z jedenastominutowym
opóźnieniem. Wspomniana wyżej organizatorka przywitała publiczność i poinformowała o programie koncertu, który składał się z dwóch części - supportu - amerykańskiej gitarzystki Christie Lenée i części głównej - występu mistrza gitary akustycznej Tommy´go Emmanuela
Po zapowiedzi na scenę weszła pogodna dziewczyna z gitarą Christie Lenée. Rozpoczęła utworem „Coast”, stukając dłońmi w pudło gitary. Efekt był niesamowity. Naprawdę trzeba dobrze znać instrument, na którym się gra, aby wiedzieć w które miejsce uderzyć dłońmi, i wydobyć takie dźwięki. Dobry początek, który delikatnie przeszedł w kolejny utwór „Chasing Infinity”. Przepięknie grała arpeggia
podrasowane pogłosem oraz czarujące obiegniki. Na kostce u stopy miała przyczepione małe tamburyno, którego używała jako
kolejny instrument. Widać było, że bawi się muzyką.
Cieszyła się swoją grą, uśmiechała się i na
każdym kroku szukała kontaktu wzrokowego z publicznością. Trudno mi było podświadomie się do niej nie uśmiechać. Na scenie była tylko ona i gitara - tworzyły całość. Dzięki temu odbiorca tej wspaniałej gitarzystki czuje, że opowiada się mu historię. Christie świetnie rozdaje ze sceny emocje. Podśpiewuje
z uśmiechem na twarzy, ma miły i dziewczęcy głos, który idealnie komponuje się z czystym i
opływającym brzmieniem gitary.
Kolejnym utworem, który Christine zagrała, był cover piosenki Paula Simona -
„Graceland”. Artystka jeszcze nie zaczęła grać, a my już mogliśmy poczuć zmianę klimatu dzięki
niebieskim światłom i dymowi scenicznemu. Christine nie miała problemu grać i śpiewać mimo, że
melodia gitary była inna rytmicznie, niż melodia śpiewana. Zapętliła akordy, wystukiwany rytm i
zaczęła grać solo, które połączyła z wokalizą. Partia solowa była wirtuozerska, ale nie męcząca, a
efekty, których używała Christie były przez nią używane świadomie i nieprzesadnie.
Następny utwór, który zagrała gitarzystka to „Wildfire” - jej autorska kompozycja napisana pod
wpływem emocji wywołanych wielkimi pożarami w jednym ze stanów Ameryki. Christie znowu
opowiadała muzyką, a światła tym razem były pomarańczowo-żółte niczym płomienie. Podczas jej
gry, zwróciłam uwagę na jej prawą rękę, w której każdy paznokieć był długi i zupełnie inaczej
wypiłowany. Bridge piosenki był melancholijny zmieniający nastrój, a zamiast solo pojawiła się krótka
wokaliza wprowadzająca nas w najbardziej emocjonalnie rozbudowany refren.
Piątym utworem, który zaprezentowała Christie, była to składanka The Beatles, ale
najbardziej wyraźnie dało się słyszeć utwory „While my guitar gently wheeps” i „Yesterday”. W tym
utworze dała popis charakterystycznej dla niej techniki fingerstyle.
Piosenka zagrana jako szósta nosiła ten sam tytuł co książka i film „Jedz, módl się i kochaj”. W
utworze było czuć mnóstwo energii i emocje podmiotu lirycznego. Wraz z fioletowymi światłami
roztaczał się duch podróży (przeniesiony z powieści), a rytm wybijany przez Christie dawał wrażenie
rytmu kroków.
Ostatnia piosenka, którą zaprezentowała gitarzystka to "Free World Citizen". Christie
zachęciła do klaskania publikę poprzez nabicie rytmu na pudle. Sama piosenka jest niesamowicie
radosna i była ozdobiona niesamowitym solo opartym na tremolach. Kiedy kocioł emocji gotował już
się w najwyższej temperaturze, artystka uklęknęła, zmieniła tempo na co raz szybsze, a później
wyciszyła piosenkę na ritenucie. Tym efektownym akcentem zakończyła się pierwsza część koncertu
o godzinie 19:55.
(My też dziękujemy Christie za wspaniały występ)
(tyle tych przycisków pod stopy)
O 20:16 na scenę wszedł Mistrz Tommy Emmanuel. Na sali rozległy się bardzo głośne brawa,
za które Tommy podziękował po polsku, i w tym samym języku również się przywitał. I zaczęła się uczta!.
Każdy dźwięk z pod jego palców, to była istna magia, Póki co, nie słychać było elementów
perkusyjnych, ale mimo to czuć było drive. Australijczyk grał piękne arpeggia i zaczął przyspieszać
grając przy tym bardzo trudne interwały.
Po aplauzie Tommy szybko przechodzi do kolejnego utworu. Zaczyna grać w innym klimacie.
Po sali rozchodzi się czysty dźwięk gitary, a czerwone, laserowe światła grają razem z wirtuozem.
Buduje się tajemniczy nastrój, zupełnie inny do tego, który prezentował pierwszy utwór. Tutaj,
gitarzysta opowiadał nam jakąś swoją historię, co było słychać w każdym uderzeniu w struny gitary. Podczas tej gry działo się
mniej rzeczy na scenie, więc zwróciłam uwagę na piękną, czarną koszulę z żabotem, jaką miał na sobie gitarzysta.
Przed trzecim utworem Tommy Emmanuel przywitał się już bardziej oficjalnie i po raz pierwszy zmienił gitarę. Taka poobijana, podrapana, z wyglądu nic specjalnego, ale zaczął na niej grać stwierdziłam, że instrumenty , które bierze w ręce
dostają umiejętności mówienia, bo piosenki nie muszą mieć słów, żeby opowiadały nam historie.
Miło patrzyło się na artystę, który uśmiechał się sam do siebie, i swojej gitary. On chyba urodził się z gitarą. Leżeli w jednej kołysce, dlatego są sobie tak bliscy. To widać na każdym kroku
Kolejna piosenka to utwór, który ukaże się na płycie w 2020 roku. Tutaj po raz pierwszy
usłyszeliśmy śpiew mistrza. Tu chciałabym zwrócić uwagę na świetną pracę technika zajmującego się
oświetleniem – Zaka Cope’a. Światła podążają za każdą emocją gitary, za jej każdym dźwiękiem.
Wszystko jest dopracowane w każdym calu. Natomiast Tommy w tym utworze po raz pierwszy
pokazuje publiczności jakie ogromne ma poczucie humoru - zaczął grać samą prawą ręką i ostentacyjnie ogląda paznokcie u lewej dłoni.
Kolejnym utworem był dobrze znany wszystkim „Dom wschodzącego słońca”(House of the rising sun) z repertuaru brytyjskiej grupy The Animals, ale w aranżacji
Tommego. To właśnie przy tym utworze zauważyłam jak płynnie Emmanuel zmienia style gry - od
funky, country, folk po jazz. W solówce został wpleciony fragment suity "Per Gynt" z części w Grocie Króla Gór. Po
solo nastąpił popis perkusyjny, w którym artysta używał wszystkiego, nawet mikrofonu. Moją uwagę
zwróciła dziewczynka idąca po sali. Rozejrzałam się i zauważyłam, że grupa wiekowa nie jest
ujednolicona - na prawie pełnej sali znajdowały się dzieci, osoby starsze, nastolatkowie i ludzie w
średnim wieku. To był wspaniały widok.
W przerwie między jednym utworem, a drugim artysta stroił gitarę i żartował, że jego gitara
ewidentnie się cieszy, tak jak on z tego koncertu, dlatego, że jej strój nie spada, a idzie w górę.
Następny utwór o tytule „Fuel song for a rainy morning”Tommy Emmanuel skomponował w
dwie godziny w pociągu w drodze z Paryża do Kolonii. Zamiarem tego utworu ma być wzbudzanie
filmowych emocji. Cały utwór jest oparty na dwóch akordach wprowadzających grozę, a zakończony
jest arpeggiowym zagraniem tematu z serialu „Archiwum X”.
Kolejne dwa utwory były najspokojniejsze z całego repertuaru. Również w nich ważną rolę
grały światła, które pięły się po ścianach i suficie niczym krople wody. W jedenastej piosence
przewijał się temat „Somewhere over the rainbow”. Emmanuel zastosował luminizm niczym Claude Debussy w utworze „Światło księżyca”. Następnie po raz kolejny mieliśmy usłyszeć znane nam melodie. Tommy zapytał, czy są na
widowni fani The Rolling Stones, bo jeśli tak, to ma dla nich piosenki The Beatlesi tym dowcipem
zapowiedział składankę piosenek zespołu The Beatles. Po raz drugi tego wieczoru usłyszeliśmy m.in.
„While my guitar gently wheeps”. Muzyk popisał się mistrzowską grą na pudle, a po wszystkim udał,
że się zasapał i zażartował, że kiedy go pytają, czy chodzi na siłownie, odpowiada, że wystarczą mu codzienne koncerty.
Tym razem zaszczycił nas duet - Tommy Emmanuel zagrał z Krzysztofem Pełechem, którego, jak powiedział...
poznał na festiwalu gitarowym w Szkocji. Na scenie zetknęło się dwóch czarodziejów gitary.
Prowadzili ze sobą muzyczną rozmowę, w której każdy miał coś równorzędnego do powiedzenia. Na prośbę Tommego - Krzysztof został, aby zagrać jeszcze jeden utwór w stylu flamenco.
Trzynasta kompozycja była wyraźnym popisem perkusyjnym. Na początku Emmanuel wziął
nylonową szczoteczkę do gry na perkusji i udał, że czyści nią sobie ubranie. Później zaczął nią udeżać
o mikrofon, pudło gitary, gryf. Za każdym razem wraz z dźwiękiem uderzenia błyskały inne światła. To była wspaniała współpraca technika od świateł i gitarzysty.
Czternasty utwór był wybuchową mieszanką wszystkich stylów muzycznych. Niesamowite
było z jaką łatwością Tommy Emmanuel miesza rock & rolla, jazz, funky, country czy elementy folku.
Na scenę ponownie została zaproszona Christie. Podczas gdy gitarzystka stroiła swój
instrument, Tommy podziękował technikowi od świateł, realizatorowi dźwięku za dobrze wykonaną pracę. Tommy i Christie stworzyli wspaniały duet. Artystka była szczęśliwa jak małe dziecko
grając na scenie ze swoim idolem. Muzycy wchodzili ze sobą w cudowną interakcję i nie czuło się,
żeby jedno chciało zdominować drugie. Łączyła ich miłość do muzyki i gitary. Podczas gry dwóch
utworów zauważyłam, że Christie używała dużo więcej efektów gitarowych, niż Tommy, ale myślę , że to po prostu drobna różnica pokoleniowa.
O 21:55 Gwiazda wieczoru wyszła na bis i wzięła trzecią gitarę. Powiedział: „ Czuje się jak u
siebie…będę tęsknił”.
Trzecia gitara brzmiała zupełnie inaczej niż dwie pozostałe używane wcześniej. W ostatnim
utworze instrument miał głęboki dźwięk, był bardziej nośny, a brzmienie było na granicy sprzężenia.
Miała bardzo duży pogłos przez co mieliśmy wrażenie ogromnej przestrzeni w melodii. Tą balladą o godzinie 22:01 koncert zakończył się oficjalnie.
Byłoby wielką ignorancją, gdybyście nie posłuchali chociaż jednej kompozycji autorstwa
Christie Lenée bądź Tommy´ego Emmanuela.
(Borja "Niño" Soto - hiszpański wokalista grupy Los Duendes, też tam był)
(Krzysiu Pełech - najlepszy gitarzysta klasyczny w Polsce nigdy nie odmówi fotki)
(uścisk dłoni mistrza Tommy´ego i Zibiego, no i jak tu nie wierzyć Kasi?)
(Jak kocham to co robię - uścisk dłoni Christie i mój)
Po koncercie artyści wyszli rozdawać autografy i zamienić kilka zdań z fanami. Ja również
dostałam płytę z autografem z serduszkiem!
(Nasza Kochana Alunia prosi o autograf i.. otrzymała)
(Tekst: Alicja Stożek, z niewielką pomocą Zbyszka, zdjęcia: Wojtek Pisula)
Drogi Zbyszku! Dziękuję, że mnie zabrałeś na ten wyjątkowy koncert - za towarzystwo i mentorstwo w pierwszych kronikarskich krokach. Koncert zostanie na zawsze w mojej pamięci. Jak fajnie mieć takiego Przyjaciela, jak TY. Z tego co wiem planujesz dla mnie sporo koncertów. No i co ja powiedzieć! Dziewczyny zazdrośćcie mi! Dziękuję też Katarzynie, za organizację tego koncertu, oraz Wojciechowi, za
uchwycenie pięknych momentów koncertu.
A ja (Zbyszek) od siebie bardzo dziękuję Kasi Krzysztyniak, która chyba jest prorokiem, a dlaczego? Przewidziała, że będę miał Tommy˝ego na wyciągnięcie ręki. I co? Sami widzicie. Kasiu jesteś dla mnie wielkim autorytetem. Pamiętaj o tym. Alusiu świetnie dałaś sobie radę. Te krótkie rozmowy podczas koncertu są po prostu nie z tej planety! Rozumiemy się bez słów! Wojtku - mój Przyjacielu Dziękuję przez duże D!