Oby „Wiersz ostatni” nie był ostatnim słowem Kasi Lins, autorki piosenek z charakterem i pomysłem na siebie. Muzyki popularnej na takim poziomie bardzo nam dzisiaj brakuje, bo Podsiadło, Brodka i Zalewski, choć pracusie, potrzebują, by ktoś ich zmienił na szczytach list przebojów – pisze Jarek Szubrycht w „ Gazecie Wyborczej ”, oceniając płytę „Wiersz ostatni” na 4/5.
(Kasia Lins)
Album Kasi Lins ukazał się pod koniec lutego 2018, a od tego czasu kariera wokalistki nabiera coraz większego rozpędu. W „Gazecie Wyborczej” Jarek Szubrycht przeprowadził rozmowę z Kasią, a także ocenił „Wiersz ostatni”: Tamta płyta [„Take My Tears” – dop. red.] była nagrywana w Stanach Zjednoczonych, ale dopiero na tej słychać Amerykę. Nie modne nowojorskie kluby, lecz zatęchłe speluny amerykańskiego interioru. Co przypomina niektóre pomysły Brodki z płyty „Clashes”, ale też kojarzyć się może z projektem Me and That Man. Z tym że Kasia Lins śpiewa lepiej od Nergala i ma więcej interpretacyjnych możliwości niż Nergal i John Porter razem wzięci – raz może być słodka i niewinna, innym razem drapieżna – i skwapliwie z tego korzysta. Są na „Wierszu ostatnim” utwory, które mogłyby trafić na ścieżkę dźwiękową modnych seriali o złych ludziach, od „True Detective” po „Breaking Bad”.