Styl wprawdzie przeminął, ludzie już dawno przestali przebierać się do obiadu, nie mówiąc o operze, ale pochodzące z tamtego okresu piosenki do dziś są wykonywane, ciesząc się statusem złotych standardów. Max Raabe przywołuje takie nazwiska, jak Al Bowlly, Fred Astaire, Cole Porter czy Irving Berlin.
Dzięki aktualnej modzie na retro rośnie liczba młodych coraz chętniej ubierających się
w smokingi, eleganckie suknie i nakrycia głowy. Częściej też można usłyszeć dźwięki
charlestona czy fokstrota. Przyszedł więc czas na Maxa Raabe.
Wygląd wiecznego Piotrusia Pana szybko przysporzył artyście sławy. Jednak zbytnia
rozpoznawalność zmusiła go do wielu zmian, sprzedać musiał nawet swoje pochodzące z lat
30. BMW. Tłumy fanów rozpoznawały Raabego po aucie, napadając na niego zanim zdążył
wsiąść do samochodu.
W Ameryce jego popularność równie szybko poszybowała w górę. Max Raabe z
towarzyszeniem Palast Orchester wystąpią w USA jeszcze w tym roku z programem I Won’t Dance, w którym zaprezentują nowe aranżacje znanych hitów, jak i nowe piosenki Raabego.
Wśród dawnych przebojów jest tytułowe I Won’t Dance, w którym Jerome Kern pięknie wyraził stan zakochania, a takie piosenki, jak You Do Something To Me czy You Hit The Spotpodejmują nieśmiertelny temat tajemnicy prawdziwej miłości. W programie znajdą się
również aranżacje takich utworów, jak niemieckie piosenki Waltera Jurmanna i Friedricha
Hollaendra, a także ponadczasowe Over My Shoulder, Spin a Little Web of Dreams i Rhythm Man. Nie zbraknie także kubańskiej rumby, tanga czy fokstrota.
Publiczność na całym świecie urzekły nie tylko wierne dawnemu stylowi wykonania
światowych standardów – w stroju wieczorowym, z orkiestrą, realizujące postulaty
kompozytorów. To także poczucie humoru Raabego, wartość dodana jego występów. „My,
Niemcy, mamy świadomość tego, że jesteśmy postrzegani jako naród mający obsesję na
punkcie porządku i dyscypliny. Ale mało kto zna nas z poczucia humoru”.
Max Raabe jest nie tylko świetnym artystą, ale też po prostu wesołym człowiekiem.
Poczucie humoru zawdzięcza ojcu: „Jego dowcipy zawsze były nie wprost. Czasami dopiero
następnego dnia orientowałem się, że to, co mówił dzień wcześniej, było żartem”.Max Raabe urodził się w rodzinie rolników dokładnie wtedy, gdy The Beatles zdobywali uznanie publiczności w barach i klubach Hamburga. Zainteresował się muzyką dzięki
odkrytemu w dzieciństwie programowi radiowemu, w którym nadawano muzykę z lat
20. „Brat słuchał wtedy Jethro Tull, ale moją prawdziwą pasją były właśnie dawne piosenki”
– wspomina. „Audycję nadawano we wtorki wieczorem, kiedy akurat miałem zajęcia
sportowe. Poprosiłem kolegę, by nagrywał dla mnie każdą audycję. Cierpliwie, w naszej
domowej kuchni, trzymał mikrofon przy radiu – czasami słychać w tle moją mamę, która
akurat coś gotuje”.
Jego zainteresowania umocniły się, gdy znalazł w domowym kredensie nagranie
instrumentalnej wersji piosenki I’m Crazy About Hilda. Potem polował na płyty na pchlich
targach i w secondo handach. W wieku szesnastu lat był ekspertem w dziedzinie muzyki
niemieckiej z czasów Republiki Weimarskiej, jego entuzjazm podsycały dodatkowo czarno-
białe filmy muzyczne i stare komedie.
Wtedy też odkrył muzykę Wagnera: „To uświadomiło mi, jak wspaniałe może być wyjście
na scenę i zaśpiewanie dla publiczności”. Oprócz tego zapoznał się z dokonaniami Dietricha
Fischer-Dieskaua, który do dziś pozostaje jego mistrzem. Max Raabe zdobył się wreszcie
na odwagę, założył marynarkę ojca i w erze disco zaczął śpiewać dawne złote przeboje.
Na początku tylko na imprezach dla przyjaciół, ale po ukończeniu 20 lat przeniósł się do
Berlina. Tam rozpoczął studia wokalne, marzył o karierze śpiewaka operowego, czarując w
międzyczasie swoim głosem na studenckich imprezach i w berlińskich barach. Po ukończeniu
studiów pojawił się wśród wykonawców Carmina Burana w berlińskiej filharmonii, ale szybko
uświadomił sobie, że jego prawdziwa muzyczna miłość to lata 20. Żaden z zespołów nie
wykonywał tej muzyki, więc sam postanowił takowy założyć. Tak rozpoczął się żywot Palast
Orchester.
„Urzekająca jest ponadczasowość tej muzyki, a także jej humor” – mówi. Każdemu
koncertowi towarzyszą skrupulatnie przygotowywane przez artystę programy – oprócz
nazwisk kompozytorów, autorów tekstu czy dat powstania piosenek każdemu tytułowi
towarzyszy jakiś zabawny tekst, anegdota albo żart. „To z myślą o mężach, których żony
zmuszą do wyjścia na koncert. Mogą oni nie lubić wykonawcy, mogą nie lubić muzyki, ale
może spodoba im się zapisany dowcip czy zabawna historyjka”.
Niezależnie od tego wszystkie utwory, a zwłaszcza ich muzyka, traktowane są ze szczególną
rewerencją. „To prawie jak nabożeństwo. Każda nuta, każda fraza są cyzelowane. Wszyscy
studiowaliśmy muzykę klasyczną, więc interpretujemy tę muzykę tak, jak byśmy grali
Beethovena. Traktujemy muzykę poważnie, ale siebie już o wiele mniej”.
Max Raabe to człowiek zawieszony jakby poza czasem. „Moje jedyne przesłanie to rozbawić
publiczność, sprawić, by słuchacze oderwali się od codzienności. Po to ta muzyka została
napisana, taki był jej cel w czasach pierwszych wykonań. I jak widać, jej funkcja po dziś dzień
pozostaje niezmienna”.